[PL] Zmierzch (ery) Google’a

Tytuł kontrowersyjny, natomiast przez niego chciałem spojrzeć na kwestię trochę szerszą jak reklama w sieci, gdzie siłą rzeczy Google ma trzon biznesu. Nie wieszczę końca Google, natomiast do rzeczy:

Wielu globalnych liderów rynku internetowego wyrosło na potęgę podczas słynnej bańki webowej. Specyfika tej bańki jak ja ją rozumiem “na chłopski rozum” polegała w skrócie na jednej rzeczy.

Internet coraz mniej był otwartą, słabo skomercjalizowaną platformą do wymiany informacji i zaczynał być coraz bardziej komercyjnym rynkiem tejże wymiany informacji oraz wszelakich usług, które za pomocą tego medium można realizować.

Problem z komercjalizacją Webu polegał na tym, że przez pierwszą dekadę globalnego Internetu użytkownicy byli przyzwyczajeni do tego, że jedyne za co płacą w tej kwestii to za dostęp do pasma. Firmy, które chciały działać tam całkiem rynkowo ponosiły oczywiście coraz większe koszty więc oczywistym było szukanie skutecznych metod monetyzacji.

Bardzo szybko nastąpiła konfrontacja z użytkownikiem, który był oburzony za to, że musi płacić za coś co wcześniej w uboższej formie miał za darmo. Jedyne miejsce gdzie realne pieniądze na dzień dobry nie oburzały to te serwisy i usługi, gdzie w kwestii “umowy” z serwisem wchodził fizyczny towar.

W ten sposób takie firmy jak Amazon, eBay, Steam, czy nasz Merlin i Allegro miały łatwiejszą drogę do poszukania pieniądza niż wszelakie Onety, Wirtualne Polski czy Hogi (która akurat nie przetrwała). Tam pieniądze albo bezpośrednio spływają od szczęśliwych użytkowników, albo łatwo wymyśleć biznes partnerski opierający się na zasadach pośrednictwa. W przypadku serwisów aukcyjnych, które kiedyś oferowały usługę za darmo, bardzo łatwo było też przekonać użytkowników, że pewna rozsądna prowizja od transakcji im też się należy.

Wszystko gra, natomiast dla serwisów w 100% opierających się na reklamie bańka webowa to była weryfikacja niczym krótka fajna impreza na 18 urodziny, a później pierwszy wpiernicz od życia dorosłego. Pamiętam te debaty na przełomie lat 90tych i 2000tysięcznych, kiedy to my użytkownicy Internetu nienawidziliśmy bannerów i inwazyjnej reklamy, natomiast płacić za usługi też nie chcieliśmy. W końcu trochę się do tej reklamy przyzwyczailiśmy i serwisy nauczyły się też tworzyć ją w mniej inwazyjny, natarczywy sposób.

Pojawiły się też nowe modele monetyzacji Internetu, ale z tych co bazowali biznes na reklamie zostali do dziś tylko duzi, silni gracze tacy jak między innymi Google. I teraz mamy Anno Domini 2009, mamy kolejny kryzys, tym razem nie tylko w Internecie, ale praktycznie w każdej dziedzinie ekonomii.

Firmom kurczy się przychód i szukają nowych metod zarobku i znów poniekąd widzę, że wraca trochę mechanizm z pierwszej bańki czyli kazać użytkownikom płacić bezpośrednio za usługi czy też szukać pieniędzy w tle. Dojrzałość tych usług jest inna niż kiedyś, więc na przykład ja jaki internauta bardziej jestem skory płacić za różne rzeczy niż te 10 lat temu.

Jednak problem wciąż pozostaje ten sam i serwisy albo szybko zmienią pozycjonowanie swojej oferty w sposób klarowny dla użytkowników albo obstawiam, że znów będziemy mieli podobną awanturę.

Dla przykładu, na początku tego roku serwis, który bardzo lubię – Last.fm wprowadził płatną subskrypcję za możliwość słuchania radia przez ten serwis.
Dla nie znających Last.fm, radio tam działa w bardzo specyficzny sposób. Mogę tam wyszukać artystę, którego znam i którego lubię, wybrać radio muzyki podobnej do tego artysty i dostaję audycję muzyczną zgodną z tematem wyszukania.
Bardzo mocna cecha, ponieważ wielokrotnie w ten sposób odkrywałem nowych artystów, których muzykę chciałem nabyć. Ewidentnie jestem przykładem użytkownika, dla którego ten serwis działa platforma promocyjna dla muzyki wszelakiej. Na tej bazie widziałbym biznes rodem z Web 2.0, w którym zdobywam pieniądze w tle od wytwórni i partnerów przez odpowiedni system podpowiedzi, pozycjonowania muzyków, artystów i hitów.

Cały czas myślałem, że serwis tak działa jeśli chodzi o biznes, dodatkowo mając bazę preferencji muzycznych milionów słuchaczy mam kolejne pole do popisu, tym razem z Business Intelligence. Taki Last.fm ze swoimi danymi może być swobodnie takim Gartnerem trendów w popkulturze, co gdybym był wydawcą muzyki było by dla mnie ultra ważnym źródłem danych przy decyzji czy jestem mecenasem dla Eminema, Kate Perry czy może cały świat teraz chce słuchać ostrego rocka i wydajemy głównie taką muzykę w kwestiach zarobkowych.

Widać ten model się nie sprawdził (czy to kryzys Web 2.0, to otwarte pytanie) i trzeba było wprowadzić subskrypcję, z której już tak chętnie nie skorzystam, ponieważ w pierwszej kolejności chcę posłuchać muzyki a darmowych alternatyw w postaci radia internetowego wszelakiego mam od groma. Dodatkowo ignorancja twórców serwisu w postaci cennika wielowalutowego o następującym przeliczniku: 3 dolary = 3 euro = 3 funty buduje u mnie kolejną awersję.

Kolejny przykład z Xbox Live, który jako płatna usługa na konsoli się sprawdził, ale ta sama usługa dla graczy na PC szybko musiała być udostepniona za free, gdyż alternatyw jest zbyt wiele, aby to kogokolwiek skusiło.

Jak już jesteśmy przy grach to kolejny trend o podobnym wydźwięku czyli elektroniczna dystrybucja oraz downloadable content (DLC). Wydawcy gier coraz bardziej broniąc się przed piractwem (tak to sobie tłumaczą) i paroma innymi czynnikami (np. rynek wtórny), oraz łatwymi pieniędzmi aktualnie z ED/DLC z małych produkcji chcą nas przyzwyczaić do tego, aby w ten sposób kupować też duże dystrybucje. Wyzwanie tutaj polega na konfrontacji z kolekcjonerskim podejściem do tych magicznych pudełek oraz wydaje mi się bardziej z rynkiem wtórnym niż piractwem. Choć obstawiam, że jednak tutaj wydawcy gier mogą w dłuższej perspektywie wygrać z tą rewolucją, to jednak w pierwszej bitwie szybko się nauczą, że pudełko z nośnikiem ma dla użytkowników kompletnie inną wartość niż sama “licencja na granie”. Nie mówiąc już o tym, ze na pewno dystrybutorzy i wszyscy pośrednicy pomiędzy wydawcą a konsumentem kupującym tę grę w Empiku czy Mediamarkcie będa stawać okoniem tak długo jak można (bo też w pierwszej linii przecież zostają wycięci z biznesu)

Jak wrócę do tego pytania, płacić czy oglądać reklamę, który znamy chociażby z telewizji to jednak obstawiałbym znowu pewne oburzenie jeśli kryzys wybuduje oba mechanizmy obok siebie (nie dość, że płacę to jeszcze muszę oglądać reklamę) i tutaj też jeśli reklama w efekcie zostanie ograniczona to ciekawe czy faktycznie ta era czasów sukcesu Google’a się nie skończą czy kolejna banką czy redefinicją Web 2.0 w kwestii ekonomicznej..

To oczywiście bardzo luźne przemyślenia, a jak wy się zapatrujecie za bezpośrednie płacenie za usługi w sieci (słuchanie muzyki, pocztówki na naszej klasie za smsy i tak dalej)?